Maciej Borkowic
Powiązany z dworzaninem Janem Czarnym (Nawróconym)
ur. 1296 zm. 1364
Maciej Borkowic – był jednym z głównych twórców pierwszej w Polsce konfederacji rycerskiej. Jak głosi definicja, konfederacja jest to związek zawiązany na pewien okres czasu przez konkretną grupę ludzi dla osiągnięcia określonych własnych celów, działający w zastępstwie władzy państwowej lub dążący do wymuszenia na niej pewnych żądań. W średniowiecznej Polsce notujemy więc istnienie konfederacji duchowieństwa, mieszczaństwa i rycerstwa, przy czym pierwszą rycerską utarło się nazywać „konfederacją Maćka Borkowica” – gdyż jego właśnie imię otwiera poczet należących do niej rycerzy. Zarówno zawiązanie konfederacji – siłą rzeczy wyrażającej niezadowolenie z ówczesnego systemu rządów króla Kazimierza Wielkiego – czy okrutna kara śmierci, która spotkała Maćka, przyciągały uwagę tak historyków jak i artystów.
Przypomnijmy, że sam Jan Matejko był autorem obrazu „Maćko Borkowic, wojewoda poznański wtrącony do lochu w zamku olsztyńskim na śmierć głodową”, a dziewiętnastowieczny pisarz Adam Krechowiecki poświęcił mu swą powieść „Szary wilk”, wątek okrutnego wojewody przewija się również w powieści Ignacego Kraszewskiego „Król chłopów” i w fabularnym filmie „Kazimierz Wielki”. Ma wreszcie Maćko swój własny dramat sceniczny Wincentego Rapackiego. Była to więc bez wątpienia postać jak najbardziej nadająca się do tworzenia powieściowych, teatralnych i filmowych scenariuszy ociekających krwią i zbrodnią. Cóż natomiast może o rycerzu i staroście wielkopolskim Macieju Borkowicu powiedzieć historyk? Najnowsze badania dowodzą, że rodzina Maćka Borkowica pochodziła najpewniej z zachodniopomorskiego rodu Borków, używającego w herbie wizerunku trzech wilków. Najpóźniej, w połowie XIII wieku, jeden z przodków Maćka osiedlił się w Wielkopolsce, gdzie też stopniowo i powoli jego potomkowie dochodzili do coraz to większego znaczenia. W XIV wieku ci właśnie Borkowice przybrali sobie nowy herb o zdradzającym ich zamiłowanie zawołaniu „Napiwo” i wizerunku głowy jelenia, a w początkach tego stulecia, w okresie walki o Wielkopolskę między Władysławem Łokietkiem a książętami głogowskimi, trzymali dość mocno stronę tych drugich. Szczególnie bezwzględnie poczynał sobie wówczas Przybysław Borkowic, ojciec Maćka, który wraz ze swoim wujem Dobrogostem z Dzwonowa – z rodu Nałęczów – ogniem i mieczem łupił dobra sympatyzujących z Łokietkiem kapituł gnieźnieńskiej i poznańskiej. Kiedy wreszcie w 1318 roku senior Borkowic pogodził się z księciem Władysławem, musiał, jako zadośćuczynienie za gwałty, przekazać katedrze w Gnieźnie jeden ze swoich majątków.
W następnych latach niedawny przeciwnik Łokietka przemienił się w jego gorliwego sojusznika. W 1321 roku objął Przybysław znaczące urzędy starosty wielkopolskiego i wojewody poznańskiego. Na marginesie można zauważyć, iż był to pierwszy w Polsce wypadek połączenia w jednym ręku starostwa z najwyższą godnością ziemską. Eksponowane stanowiska nie zmieniły jednak charakteru Przybysława, trudno mu było widać usiedzieć spokojnie na dostojeństwach. Tym razem jednak rozpierająca go energia znalazła ujście już nie w prywatnych burdach ale w działaniu na rzecz kraju. Zmienił się cel, choć metody pozostały te same i to co dawniej bywało karygodne teraz przynosiło mu tylko splendor. Za zdobycie w 1324 roku na książętach głogowskich grodów Zbąszyń, Kopanica i Przyprostnia rodzina Przybysława otrzymała nagrodę w postaci nadania grodu i miasta Koźmin z 15 okolicznymi wsiami, a korzystając z milczącego przyzwolenia Łokietka Przybysław napadał z tych dóbr na kupców z państwa krzyżackiego i na samych braci Krzyżaków, podróżujących przez Wielkopolskę.
Wsławił się nawet tym, że w taki właśnie sposób zdobył pieczęć herbową samego wielkiego mistrza Zakonu. Zmarł Przybysław 4 sierpnia roku 1328, a wszystkie cechy ojca – dobre i te złe – już niedługo miały się najpełniej uwidocznić właśnie w osobie jego syna Maćka. Działalność Maćka Borkowica śledzić możemy dopiero od 1334 roku. Zachowane sprzed wieków dokumenty właśnie wówczas wspominają o nim po raz pierwszy i to wcale nie w jakiejś szczególnej sytuacji. Po prostu jako „Machzkone Borcowycz” otwierał listę świadków jednego z prywatnych dokumentów wojewody poznańskiego Mikołaja z Biechowa.
Dopiero w roku następnym widzimy go w samodzielnym działaniu, wydającego wyrok w pewnym sporze między klasztorem w Paradyżu, a okolicznym rycerstwem. Już owa pierwsza samodzielna sprawa mówi nam coś niecoś o Maćku: dokument wystawił w otoczeniu mniej zamożnych rycerzy nazywając ich w nim „swoimi dworzanami”, miał też własnego sekretarza czyli utrzymywał już cały prywatny, miniaturowy dwór na skalę swoich możliwości i dużych ambicji. Karierę polityczną rozpoczął Maćko od umiejętnego wykorzystania zasług politycznych swojego ojca. Przypomniał o nich królowi Kazimierzowi Wielkiemu, kiedy ten w końcu roku 1338 bawił w Poznaniu i wystawił dla Borkowica potwierdzenie łokietkowego nadania Koźmina, wspominając o owych trzech grodach dawno temu zdobytych przez Przybysława. Można powiedzieć, że zwrócenie na siebie w ten sposób uwagi króla stało się dla Maćka świetną odskocznią do szybkiego windowania się w górę. Przy najbliższej nadarzającej się okazji przed 1341 rokiem otrzymał bowiem urząd kasztelana lądzkiego (ląd nad Wartą) a raz dostawszy się do otoczenia króla Kazimierza nie dał się już z niego usunąć.
W dwa lata później – w 1343 roku – w niewielkim gronie najwyższych urzędników wielkopolskich, poręczył własnym imieniem warunki zawartego akurat wówczas w Kaliszu pokoju polsko-krzyżackiego, a krótko po tym wydarzeniu odnotował awans od razu na urząd wojewody poznańskiego. Wreszcie w 1347 roku z palacją poznańską połączył stanowisko tamtejszego starosty. Z jednej więc strony powtórzył mniej więcej osiągnięcia swojego ojca zaś z drugiej, właśnie wówczas znalazł się w szczytowym punkcie swojej kariery. Sytuacja taka jednak długo nie trwała, i od 1352 stosunki z Kazimierzem Wielkim zaczęły ulegać pogorszeniu. Latem tego roku odebrano bowiem Maćkowi starostwo poznańskie, tak samo postąpiono ze starostą kaliskim Przecławem z Głutów, i w miejsce dwu starostw wielkopolskich utworzono jedno. W początkach lat 50-tych XIV wieku Kazimierz Wielki uznał, że po pomyślnym zabezpieczeniu zewnętrznych warunków egzystencji Królestwa Polskiego, najwyższa już pora do przeprowadzenia porządków wewnątrz kraju. Plan króla był szeroki; mieściły się w nim zarówno wieloaspektowe zamierzenia gospodarcze jak i prawnicze. Biorąc pod uwagę, że rycerstwo w większości nie potrafiło jeszcze skutecznie zabezpieczać przed zniszczeniem posiadanych dokumentów, akcja restytucji dotknęła tak osoby winne zagrabienia dawnych królewszczyzn jak i niewinne, ale nie potrafiące dowieść swojej niewinności. Nic więc dziwnego, że sama idea wystraszyła szeregi rycerstwa, a konsekwentne postępowanie króla zrodziło protest. Kiedy w 1352 roku pojawił się nowy starosta wielkopolski pochodzący ze Śląska Wierzbięta z Paniowic – traktowany jako narzędzie nacisku króla – od razu znalazł się w dość dużej izolacji od reszty miejscowego społeczeństwa. Już po kilku miesiącach 2 września 1352 roku w Poznaniu, 84 przedstawicieli rycerstwa wielkopolskiego
i kmieci, właśnie na czele z uznającymi się widać za pokrzywdzonych, odebraniem urzędów Maćkiem Borkowicem i Przecławem z Głutów, zawiązało konfederację. Jednym z tych rycerzy był wcześniejszy dworzanin Borkowica – Jan Czarny zwany później przez króla Kazimierza Wielkiego Nawróconym i nobilitowanym herbem Nawry (Miecze) około 1356-57 roku.
Treść aktu konfederacji sprowadzić można do następujących punktów:
1) Uczestnicy zaprzysięgli sobie „wzajemną miłość i szczere braterstwo!”; przysięgli, „że jeden drugiego nigdy i nigdzie nie odstąpi ani nie opuści, lecz jeden drugiemu mieczem, ofiarą życia i mienia pomagać będzie” przeciwko każdemu z wyjątkiem tylko osoby króla.
2) Konfederaci przysięgali, że nie zawierają związku przeciwko królowi nawet obiecywali, że jeśli „ktokolwiek wystąpi wrogo przeciw panu naszemu królowi, obiecujemy być jego nieprzyjaciółmi”.
3) Związek swój kierowali przeciwko pewnym formom działania starostów, tzw. ciążeniu, polegającemu na zajęciu dóbr ziemskich osoby postawionej w stan oskarżenia, aby w sposób ten zabezpieczyć odpowiedzialność prawną.
Jak widać, konfederacja na pierwszy rzut oka nie miała dalekosiężnych planów, skoro stawiała jedynie opór rządom starostów królewskich i dążyła do kontroli nad ustalaniem, czy wyroki starosty były zgodne z literą prawa. W praktyce jednak wystąpienie przeciwko starostom równało się wyrażeniu niezadowolenia z polityki królewskiej a tym samym konfederacja – chcąc, czy nie chcąc – na pewnym odcinku polityki wewnętrznej mogła stać się instrumentem kontroli poczynań króla. Kazimierz Wielki zdawać sobie musiał sprawę z tego wszystkiego i postulaty konfederatów rozpatrzył
z całą powagą. Niewątpliwie w tych właśnie sprawach Borkowic jeździł w grudniu 1352 roku do Krakowa i z tego samego powodu już w początkach następnego roku król znalazł się w Wielkopolsce. W otoczeniu Kazimierza Wielkiego wówczas widzimy zarówno członków konfederacji (z Maćkiem
i Przecławem na czele) jak i możnych, którzy do niej nie przystąpili i twierdzić trzeba, że podróż ta spacyfikowała nastroje. Niewątpliwie udzielona wówczas obietnica kompromisowego zrealizowania postulatów w sprawie ciążenia dóbr znalazła wkrótce swój oficjalny wyraz w Statucie Wielkopolskim (z lat 1356/57-62). W jednym z punktów zaznaczono bowiem, że ani sam król ani starostowie nie będą nikogo skazywali bez postępowania sądowego z wyjątkiem tej sytuacji, w której oskarżony sam przyzna się do winy. Nie wiemy w jakich okolicznościach doszło do rozwiązania konfederacji natomiast wiemy, że przynależność do niej nie była powodem represjonowania przez króla wszystkich jej przedstawicieli,
a wręcz przeciwnie, król Kazimierz entuzjastycznie cieszył się z każdego nawróconego rycerza lub dworzanina z Wielkopolski na zgodę z królem (patrz Jan Czarny – rozdział I)). Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, iż mądre postępowanie króla Kazimierza niektórzy konfederaci wzięli za słabość, i mając się za zwycięzców w starciu z nim zatracili poczucie granic, poza które posuwać się już im nie było wolno. Sukces szczególnie mocno uderzył do głowy byłemu przywódcy konfederatów wojewodzie Maćkowi Borkowicowi, postępującemu od tego momentu tak jakby nie musiał się już z nikim liczyć. W dwa lata po konfederacji poznańskiej dopuścił się Maćko czynu, który mocno wstrząsnął Wielkopolanami. Razem z dwoma wspólnikami – byłymi konfederatami – Wojciechem Skórą z rodu Awdańców oraz pochodzącym z Nałęczów kasztelanem nakielskim Sędziwojem z Czarnkowa, prawdopodobnie zamordował w prywatnym sporze wojewodę kaliskiego Beniamina z Uzarzewa z rodu Zarembów. Zamordowany był szwagrem Maćka Borkowica i wujem Sędziwoja a przy okazji jednym z wielu urzędników wielkopolskich, którzy nie przystąpili do konfederacji z 1352 roku. W związku z tym, część historyków po dziś dzień sądzi, że był to mord polityczny związany z rzekomo dalszym istnieniem konfederacji. Źródła nie dają jednak możliwości takiej interpretacji skoro stwierdzają tylko, iż przyczyną zabójstwa były spory o posiadanie jakichś dóbr. Większość konfederatów zaczęła się wtedy od Borkowica odwracać…
Jak już zaznaczono, Beniamina łączyły bliskie związki rodzinne z Maćkiem i Sędziwojem, o trzecim z zabójców Wojciechu Skórze wiadomo, że był sąsiadem Sędziwoja, jeśli nie nawet kolejnym powinowatym należącym do tego grona. Z innej informacji można natomiast wnioskować, że zbrodni dokonano w jakimś majątku wiejskim, zapewne tym, który stanowił przedmiot sporu i to podczas spotkania mającego wyjaśnić jego losy.
Zabójstwo tak wysokiego urzędnika jakim był Beniamin, nie mogło przejść bez echa. Trudno rozstrzygać czy z rozkazu królewskiego, Maćko i jego liczni wtedy poplecznicy skazani zostali na banicję, czy też sami na wszelki wypadek woleli opuścić na pewien czas Wielkopolskę. Wielkopolskę opuścili także rycerze i dworzanie Borkowica, bowiem nie ufali wtedy królowi Kazimierzowi, chociaż nie wszyscy akceptowali Borkowica. Faktem jest, iż w tym samym 1354 roku w korespondencji mieszczan wrocławskich z cesarzem Karolem IV, napomknięto o dużym konflikcie króla
z Borkowicem i o opuszczeniu przez tego ostatniego granic Królestwa Polskiego. Mimo tak poważnie zapowiadających się represji, zbrodnia uszła Maćkowi i dwóm pozostałym bezkarnie. Król, licząc się niewątpliwie z ogromną popularnością Borkowica wśród rycerzy, byłych konfederatów, i nie chcąc przez to nadawać sprawie politycznego charakteru, wkrótce przywrócił wojewodę do swoich łask. Już w początkach marca roku 1357 widzimy Borkowica w Krakowie, zasiadającego ponownie w radzie królewskiej, a przecież poprzedzać to musiały jakieś wcześniejsze pertraktacje między królem a wojewodą. Można zresztą wskazać, że już w styczniu 1357 roku pojawił się przy Kazimierzu Wielkim drugi uczestnik mordu, kasztelan nakielski Sędziwoj. Zaczęli powracać z wygnania dworzanie Borkowica i poplecznicy konfederacji. Wielu przeszło rozsądnie na stronę króla i się nawróciło dla dobra Polski (patrz Jan Czarny).
Pomyślne dla Maćka zakończenie sprawy zabójstwa, zamiast stać się pewną przestrogą, jeszcze bardziej go rozzuchwaliło. Ledwo wrócił do Wielkopolski, natychmiast jej mieszkańcy odczuli jego obecność. Jak donosi Jan Długosz, wojewoda zaczął „najpierw potajemnie udzielać schronienia złodziejom i rabusiom, których winien był karać, a potem stał się ich głównym doradcą w ich kradzieżach i rabunkach”. Domyślać się tylko można, że owymi złoczyńcami byli raubritterzy śląscy, czyli często spotykani tam rycerze trudniący się grabieżą. Konkretnie mogli to być nawet ci, u których Maćko znalazł schronienie po opuszczeniu Wielkopolski w roku 1354 i z którymi jak widać bardzo szybko znalazł wspólny język. Według świadectwa cytowanego kronikarza, na wieść o tych nowych występkach Borkowica „król Kazimierz zwrócił mu najpierw łagodnie uwagę, potem groził karą”.
16 lutego 1358 roku w Sieradzu Maćko złożył królowi przysięgę wierności mającą potwierdzać jego chęć poprawy, ale zdaniem Długosza i tym król „nie mógł odciągnąć go od jego sposobu życia i z człowieka opływającego we własne dobra wyrwać zakorzeniony zwyczaj grabienia cudzego mienia.”
Maćko wcale nie zmienił swojego postępowania, zaś król Kazimierz nie mógł już dłużej patrzeć przez palce na jego uczynki. Ostatni akord w tej sprawie doczekał się takiego oto opisu kronikarskiego: „Król Kazimierz zniecierpliwiony skargami poddanych zwracających się raz po raz w tej sprawie do króla, nadto samą niegodziwością postępowania, każe ująć przybywającego do niego do Kalisza Macieja Borkowica, i za jego jawne zbrodnie skazuje go wyrokiem królewskim na śmierć głodową. Zakutego w kajdany przesyła na zamek w Olsztynie koło Częstochowy, i wtrąca na dno więzienia. Myli się jednak ten kto sądzi, że wraz ze śmiercią Maćka spokój powrócił do Wielkopolski. Zginął wprawdzie zamęczony główny organizator niepokojów, ale na wolności pozostali jego wspólnicy i obrażona na króla rodzina. Do tej grupy należał znany nam już kasztelan nakielski Sędziwoj z Czarnkowa – prawa ręka Borkowica w jego rozbójniczych poczynaniach. Sędziwoj uszedł wprawdzie z życiem w 1360 roku, chociaż odebrano mu posiadany Czarnków. Odpowiedział na to natychmiast wznieceniem niepokojów na pograniczu wielkopolsko- brandenburskim.
Sprzymierzywszy się z podobnymi sobie rycerzami brandenburskimi próbował siłą zająć Czarnków (łupiąc przy okazji okoliczne ziemie, dopuścił się morderstwa na osobie sługi ścigającego go Wierzbięty, starosty wielkopolskiego).
W roku 1364 oskarżony przed królem o te wszystkie występki nie przyznał się do winy i nie spotkała go za to żadna kara. Innym wspólnikiem Maćka Borkowica był Michał z Czacza z rodu Szaszorów, żonaty z siostrą stryjeczną wojewody. Po śmierci Borkowica skazano go na banicję
i konfiskatę dóbr, za co z zemsty planował zorganizowanie zamachu na życie króla Kazimierza. W trakcie jednej z rozbójniczych wypraw na ziemie Królestwa odniósł w potyczce ciężką ranę i ukrywał się w majątku swego rodzonego brata, kantora łęczyckiego Mikołaja. Kiedy cała sprawa wyszła na jaw, ukarano kantora konfiskatą tego właśnie majątku, ujęto również Michała i skazano na śmierć. Wreszcie nie sposób nie wspomnieć o synu samego Maćka Borkowica Przybysławie, zwanym „Wojewodzic”. Po katastrofie ojca i konfiskacie rodzinnych dóbr uszedł on z Wielkopolski i tułał się przez pewien czas po Saksonii i Brandenburgii. Zorganizował tam swoją własną bandę i przez pewien okres „dawał się we znaki Królestwu Polskiemu przez tajemne najazdy, grabieże, podpalanie włości, zabieranie w niewolę szlachty i kupców”. W czasie jednej z takich wypraw w starciu z gromadą chłopstwa „zginął ze swoimi ludźmi i poniósł słuszną karę za swoje zuchwalstwo” i brak nawrócenia, co uczyniła większość dworzan jego ojca Maćka…W ocenie postępowania ludzi pokroju Maćka Borkowica jednak zawsze istnieje drugi nurt, przypisujący im czyny nigdy nie popełnione, a z zasady romantyczne, tworzące swoistą legendę. Podejrzewa się, ze ów wyrok na Borkowicu sprowadzono do prywatnej zemsty Kazimierza Wielkiego rzekomo za intymne stosunki łączące rycerza i wojewody Borkowica z samą królową. Próba stworzenia takiej legendy, nie do końca się powiodła. Nikt jednak nie zarzucił Borkowicowi braku umiłowania ojcowizny i Wielkopolski, a tym samym Polski. Król okrutnie na nim się zemścił,
a wielu historyków uważa, że nie doszłoby do konfederacji i buntu Wielkopolan, gdyby Kazimierz Wielki nie popełnił wielu rażących błędów – w tym błędów polityki zagranicznej oraz wprowadzenia zbyt surowego opodatkowania Wielkopolski.
Taki był kres pierwszej polskiej konfederacji. Mimo wielu niepokojów i gwałtów jej zawiązanie przyniosło także pozytywne efekty. Spowodowała ona pośrednio (z inicjatywy arcybiskupa gnieźnieńskiego Jarosława Bogorii Skotnickiego) opracowanie kodyfikacji prawa zwyczajowego, tzw. statutów wielkopolskich, w czym Wielkopolska wyraźnie wyprzedziła inne dzielnice kraju.
Akt posłuszeństwa Królowi Kazimierzowi Wielkiemu, podpisany przez Macieja Borkowica.